Who I am? Why I am? How I am? Where I am?
Z Zielonej Wyprawy wróciliśmy już półtora miesiąca temu – ale to taka droga, która jeszcze długo siedzi w głowach, rezonuje, zachęca do przemyśleń. Tymi ostatnimi chcielibyśmy się z Wami dzisiaj podzielić – bo to wędrówka, która tak naprawdę towarzyszyć nam będzie przez cały następny rok harcerski.
“Wędrując, odkrywamy potęgę rozgwieżdżonych nocy, pierwotną energię, która rodzi w nas apetyt na więcej: ogromny, wszechogarniający głód. (…) Tym razem nie chodzi o wyzwolenie się z tego, co sztuczne, by smakować proste przyjemności, ale o spotkanie z wolnością rozumianą jako granice siebie i człowieczeństwa, jako potok zbuntowanej natury, która wykracza daleko poza nas samych. Wędrówka może dać nam ten nadmiar: nadmierne zmęczenie, które mąci umysł, nadmiar piękna, które zmienia duszę, upojenie na szczytach, ponad przełęczami.“
Who I am? Why I am? How I am? Where I am?
Przed nami 120 km i tylko 5 dni.
To tylko niektóre pytania, na które próbowaliśmy znaleźć odpowiedzi podczas tegorocznej Zielonej Wyprawy. Wyprawy będącej przekraczaniem granic, tych dosłownych (niesamowita podróż przez Polskę, Niemcy, Francję, Hiszpanię – Kraj Basków, Asturię, Galicję, Kastylię) i tych w naszych głowach, podróż przez kulturę, historię w poszukiwaniu inspiracji i odkrywanie świata i własnych możliwości.
Nasz Droga rozpoczęła się już w Opolu, gdzie wsiadając do busa, zapakowaliśmy nasze plecaki – te z najpotrzebniejszymi rzeczami na wyprawę oraz te pełne obaw, marzeń, nadziei. Nocna podróż przez Niemcy i na dobry początek Francja z przystankami w Blois, Ambloise, Tours, odkrywanie europejskiej tożsamości, wspólnych wartości i korzeni. Nocleg pod francuskim niebem i kolejny dzień już w Hiszpanii. Śniadanie nad zatoką w Hondarribi i niesamowite Muzeum Pokoju w Gernice. Wspólnie zastanawiamy się czym są wartości europejskie, czy dla nas, harcerskich wychowawców są ważne?
Mkniemy dalej przez Hiszpanię, przemierzając kolejno Kraj Basków, Kantabrię, Asturię, Galicję. Późną nocą docieramy do Vilalby, nasze pierwsze albergue, pierwsza pieczątka w Credencialu – paszporcie pielgrzyma, pierwsze pozdrowienie Buen Camino. Jeszcze szybkie przepakowanie plecaków – na camino zabieramy to, co najpotrzebniejsze, krótka noc w wieloosobowej sali i wczesna pobudka.
Ruszamy na nasze Camino. Przed nami 120 km i tylko 5 dni.
Ultreia! Et suseia!
Pierwsze kilometry w całkowitej ciemności i ciszy. I pierwszy list z tekstem i zadaniem. Słońce wschodzi kilkanaście minut po siódmej, a za nami już kilka kilometrów. Śniadanie gdzieś na szlaku i dalej w drogę. Pomału każdy wpada w swój rytm, idzie własnym tempem, własną Drogą, choć każdy z nas podąża tym samym szlakiem. Przychodzi pierwsze zmęczenie, pierwszy kryzys. Na szlaku nie spotykamy wielu pielgrzymów. Do maleńkiego albergue w Miraz docieramy późnym popołudniem, padnięci, ale szczęśliwi – za nami 35 kilometrów. W albergue panuje niesamowita atmosfera, To czas spotkań, rozmów. Padają pytania: Skąd idziesz? Dlaczego tu jesteś? Co cię tu sprowadza? Jeszcze spacer do pobliskiej kaplicy, by chłonąć atmosferę i klimat tego miejsca i wspólne odmówienie “Ojcze nasz” w różnych językach jednocześnie. I czas na chwilę refleksji w kręgu – podsumowanie dnia, podzielenie się odczuciami.
Rano list z tekstem i nowym zadaniem i ruszamy dalej – kolejny przystanek – Sobrado dos Monxes. Po drodze kolejny cudowny wschód słońca ale po kilku kilometrach łapie nas deszcz, przemoknięci docieramy do klasztoru cystersów, w którym znajduje się duże schronisko dla pielgrzymów. Chwila na oddech, oporządzenie się po wędrówce i obiad. Wieczorem rozmawiamy o wartościach. Następny dzień budzi nas deszczem, ruszamy w drogę bez entuzjazmu, ale idzie nam się coraz lepiej. Pogoda też się poprawia i do Arzua docieramy wczesnym popołudniem. Chwila na odsapnięcie i ruszamy w miasto by “posmakować” Hiszpanię i spróbować miejscowych specjałów. Jest też czas na rozmowę o naszych środowiskach harcerskich i pomysłach, co możemy zrobić by poprawić to, co nie działa. Na następny dzień zaplanowaliśmy tylko 19 km – nie spieszymy się więc i chłoniemy atmosferę miasteczka.
Rankiem ruszamy na szlak z większym entuzjazmem i …… tłumem innych pielgrzymów. Idzie się zupełnie inaczej niż w poprzednie dni. W Arzua, Camino Northe łączy się z popularniejszym szlakiem francuskim, a szlak wygląda jak droga do Morskiego Oka w długi weekend majowy. Nie przeraża nas to, idziemy własnym tempem i docieramy do O’Pedruozo w dobrych humorach. Niestety, wszystkie albergue są pełne i musimy zastanowić się co robimy. Decyzja zapadła szybko – odpoczniemy i ruszamy dalej, damy radę. I tak z 20 km zrobiło się 34.
Druga część wędrówki była zupełnie inna, bez tłumu pielgrzymów, samotnie a każdy z nas miał z tyłu głowy myśl, że na ostatni dzień zostanie nam do przejścia tylko 5 kilometrów. Do Monte do Gozo dotarliśmy wieczorem, bez pośpiechu – w albergue na 500 osób nie mogło zabraknąć miejsca. Mimo zmęczenia, znaleźliśmy siłę i czas na wspólną rozmowę i wieczór.
Rano jeszcze rzut oka na Santiago w blasku wschodzącego słońca i już po godzinie byliśmy przed katedrą, celem wędrówek wszystkich peregrinos. Szybko udało nam się załatwić certyfikaty, zameldować w hostelu i ruszyć na… koniec świata. Tu, na przylądku Finisterre, uważanym przez średniowiecznych pielgrzymów za koniec świata, kończymy “oficjalnie” nasze camino. Każdy otrzymuje swoją “kompostelkę”, potwierdzenie przebytych kilometrów i plakietkę z wyprawy, która jak się okazuje – jest więcej warta niż wszystkie plebiscyty razem wzięte. To jednak nie koniec naszej wyprawy, zaliczamy jeszcze szybką kąpiel w oceanie i naszym busikiem wracamy do Santiago by zdążyć do katedry na wieczorną mszę z nadzieją, że uda nam się zobaczyć Botafumeiro – 80 kilogramową, “latającą” kadzielnicę. Szczęście nam dopisuje, a wieczór kończymy delektując się kuchnią i chłonąc klimat tego miejsca. Jest czas na nocną rozmowę, tuż u podnóża katedry, na wymianę myśli, podsumowanie, plany, przewartościowanie pewnych rzeczy.
Camino zmienia, sprawia, że patrzy się szerzej, widzi więcej i chce się więcej, pozwala poznać swoje granice i sprawia, że chce się je przekraczać.
Przed nami jeszcze podróż powrotna. Dwa dni w busie, z postojem w San Sebastian i Irun. Wracamy zmęczeni, ale bogatsi o mocne przeżycia i wspaniałą przygodę.
Ultreia! Et suseia!